Rada Powiatu Kłodzkiego wykazała się wyjątkową mądrością: niemal zgodnie przyznała, że się na czymś nie zna
W środę, 30 kwietnia, odbyła się VI sesja Rady Powiatu Kłodzkiego. Niecodziennym wydarzeniem była niemal jednomyślność radnych – od PO po PiS. I to nie w sprawie błahej, ale dotyczącej zabezpieczenia przeciwpowodziowego. To naprawdę budujące, choć – musimy to przyznać – stanowisko radnych jest bardzo ogólne. A jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach. Niejeden jeszcze stamtąd się wychyli.
Czy radni wskazali czy i gdzie mają powstać suche zbiorniki? Czy i skąd mają być wysiedlani mieszkańcy? Radny Czesław Kręcichwost w dyskusji stwierdził: – Przecież my na tym się nie znamy! Przytaknęła mu starosta Małgorzata Jędrzejewska-Skrzypczyk, która stwierdziła: – Tak, my się na tym po prostu nie znamy, dlatego uchwała jest ogólna. Po co więc ją przyjęto? Co dzięki temu zyskamy?
Dobrze to wytłumaczył lewicowiec Adam Łącki: – Jak będziemy przeciwni koncepcji, to nie będzie pieniędzy i tak się skończy nasze zabezpieczenie przeciwpowodziowe. Od czegoś trzeba zacząć. Prawicowy Jerzy Dec przyznał: – Dobrze, że jest taka uchwała. A Marek Mazurkiewicz z PO mówił: – Alternatywą jest, że nic nie robimy. Ostatecznie „za” było 23 radnych, a jeden się wstrzymał.
Wstrzymał się Krzysztof Rusinek z PiS, który stwierdził, że program redukcji ryzyka powodziowego przedstawiony przez prof. Janusza Zaleskiego jest zbyt ogólny. – Czekam na konkretniejsze rozwiązania – mówił. I zastrzegł, że nie jest „płaskoziemcą czy foliarzem”. Zwrócił przy tym uwagę na istotną kwestię. – Kto ogarnie cały ten program przy 7 osobach zatrudnionych w Wodach Polskich? – pytał radny.
Chyba nie byliśmy świadkami sytuacji, by lokalny polityk PO, tym razem Michał Cisakowski, powoływał się na polityka z PiS i uzasadniał wagę wspólnego projektu. Czy zatem w powiecie kłodzkim jest zgoda w sprawie pomysłów Wód Polskich? Nic z tych rzeczy! Zbigniew Łopusiewicz mówił, że to „rozsądna uchwała”, ale zakłada, że będą wzięte pod uwagę uwagi mieszkańców. Ci się różnią. I na wszystkim się znają... [kot]
Zdjęcia: Starostwo Powiatowe w Kłodzku.
Przeczytaj komentarze (21)
Komentarze (21)
Prowadziłem niedawno dyskusję z panem Zdrojewskim — również w sprawie zagrożenia powodziowego, tym razem na portalu doba.pl. Z niepokojem zauważam, że sytuacja w Lądku-Zdroju i okolicach jest dziś niemal lustrzanym odbiciem tej sprzed lat. I znów stoimy przed podobnym wyborem.
Czasem trzeba mieć odwagę podjąć trudną decyzję: poświęcić mniejszość dla dobra większości. Brutalne? Może. Ale rzeczywistość bywa bezlitosna, a w starciu z żywiołem sentymenty nie uratują domów, szkół ani mostów.
Przypomnijmy sobie Powódź Tysiąclecia z 1997 roku. Wrocław — największe miasto dotknięte przez żywioł — mógł uniknąć katastrofy, gdyby pozwolono na kontrolowane zalanie terenów w Jeszkowicach i Łanach. Mieszkańcy się nie zgodzili. Wojewoda, pan Zalewski, również nie podjął decyzji — jak się mówi, nieprzypadkowo, bo właśnie tam mieszkał. Czy ktoś kiedykolwiek wyciągnął z tego konsekwencje?
Ja tam wtedy mieszkałem. Wiem jedno: zalanie Łanów uratowałoby Wrocław.
Dziś, prawie trzy dekady później, wciąż są dzielnice Wrocławia, Kłodzka, a nawet Lądka-Zdroju, które noszą blizny po tej tragedii. Woda wtedy zalała nawet Dworzec Główny — samo serce Wrocławia. To nie był margines, to był cios w kręgosłup Dolnego Śląska. Tysiące ludzi straciło dorobek życia. Czy warto było oszczędzać kilka domów, by zniszczyć miasto liczące ponad 700 tysięcy mieszkańców?
Dlatego dziś, gdy znów ważą się losy przyszłych pokoleń i mówi się o budowie zbiornika retencyjnego, jestem absolutnie za. To może być jedyna szansa, by uchronić Lądek-Zdrój i wiele innych miejscowości przed kolejną tragedią. To może nie być decyzja łatwa. Ale jest słuszna.
Jak mawiali „starożytni Rosjanie”: straty na wojnie muszą być — i w sprzęcie, i w ludziach. Ale walka z naturą to nie wojna o terytorium. To walka o życie.
Więc pytam: czy uda nam się choć raz być Polakiem mądrym przed szkodą?
Ciekawe, prawda?
Uważam, że należy spokojnie i rzeczowo uświadamiać mieszkańców, że sprzedaż terenów i nieruchomości w tym rejonie może być dla nich realną szansą. Oczywiście, to trudna decyzja – nie da się zaprzeczyć, że dla wielu jest to przykre i emocjonalnie obciążające. Ale trzeba spojrzeć szerzej: świat się zmienia, ludzie się przemieszczają, a sytuacje takie jak ta nie są wyjątkowe.
Najważniejsze to dobrze negocjować warunki wykupu. W wielu przypadkach można uzyskać kwoty znacznie przewyższające realną wartość nieruchomości. Dlaczego? Bo inwestor, który wchodzi na ten teren, musi się liczyć ze stratami – a na nieruchomościach w terenach zalewowych trudno dziś cokolwiek zyskać. Wiem coś o tym z doświadczenia.
Warto też spojrzeć na to z perspektywy obecnej sytuacji: są to tereny zalewowe, coraz mniej atrakcyjne do życia czy inwestowania. Nikt rozsądny nie chce się tam dziś osiedlać – nawet turyści omijają te okolice. Proszę zapytać gestorów hoteli czy właścicieli apartamentów – rezerwacji jest dziś niemal zero, choć kiedyś było ich bardzo wiele. Dlaczego? Odpowiedź jest powyżej.
Spór trwa i jest celowo podgrzewany. I co, jak znów przyjdzie powódź? Może nawet gorsza niż poprzednia? Pytanie, co wtedy? Jak mówił klasyk: „woda zawsze spłynie do morza” – i tak było w 1997 roku, i w 2024 itd itp
byc straty i w sprzęcie itd w czasie takich kataklizmów PS ja i inni tu nie piszemy gdzie mają być te zbiorniki -ale musza być od tego sa fachowcy, a nie inni od wideł znawcy którzy sie tu mundruja -a radni bezradni do wora w wór do jeziora jak to mawiał klasyk